Michał Paweł Urbaniak – ur. w 1987 r. – prozaik, krytyk literacki, recenzent, nauczyciel pisania, człowiek nieuleczalnie uzależniony od literatury. Autor powieści „Lista nieobecności” (Wydawnictwo MOVA, Białystok 2020), „Niestandardowi” (Wydawnictwo MOVA, Białystok 2021), współautor antologii „Zemsta jest kobietą” (Wydawnictwo JanKa, Pruszków 2011) oraz „Błąd. Zbiór krótkich opowiadań PROwincji” (Prowincja, Komprachcice 2018). Publikuje też opowiadania na łamach gazet. Wierzy w to, że życie każdego dnia dostarcza materiału do literackiego przetworzenia.
Lucy: Rok po debiucie ukazała się twoja druga powieść ,,Niestandardowi”. Co cię zainspirowało do napisania tej książki?
Michał Paweł Urbaniak: To dosyć osobliwa historia. Dobrze pamiętam, że postać, która stała się później Liwią Gawlin mi się przyśniła. Kobieta, którą bardzo interesowały blizny na nogach pewnego modela. Inaczej niż w powieści, to były zwykłe, nieszkodliwe strupy, jakich można się nabawić rozdrapując bąble po ukąszeniach komarów. To oczywiście była raptem jedna senna scena, ale dobrze pamiętam własne emocje. Początkowo planowałem napisać tylko opowiadanie, nie powieść, ale… Liwia Gawlin nie pozwoliłaby mi na tę formę.
L.: Bohaterowie ,,Niestandardowych” wywołują szereg emocji. Jedni są denerwujący, innym się współczuje. Potrafisz budować skomplikowane postacie. Jak się do tego przygotowujesz?
M.P.U.: Myślę, że początkiem a zarazem kluczem jest zrozumienie postaci. Czytelnik może ich nie lubić, mogą go drażnić, może im współczuć, ale autor powinien mieć dla swoich bohaterów przede wszystkim zrozumienie. I nie oceniać ich – to zostawmy odbiorcom. A podobnie, jak w „Liście nieobecności”, i w przypadku „Niestandardowych” bohaterowie wywołują skrajne emocje. Niektórzy rozumieją Wiktora, inni go nie cierpią, jeszcze inni stają po stronie Liwii Gawlin. Te różne postawy bardzo mnie cieszą – w ten sposób literatura żyje.
L.: Narracja ,,Niestandardowych” jest zupełnie inna od tej, którą zastosowałeś w ,,Liście nieobecności”. Tym razem zdecydowałeś się opowiedzieć historię z punktu widzenia głównego bohatera. Na czas pisania musiałeś wejść w jego skórę, żyć jego życiem. Jak wspominasz ten okres?
M.P.U.: Wiktor Porocha jest tak odległy od mojego własnego świata! To ktoś, kto nie umie otworzyć się na własną wrażliwość, żyje wedle schematów, powiela klisze, myślenie zastępuje swoistymi gotowcami światopoglądowymi, jest zamknięty na świat i drugą osobę. Jako człowiek uciekałbym od takich ludzi, natomiast jako pisarz odebrałem znajomość z Wiktorem jako fascynujące doświadczenie. To jest zresztą cudowne w pisaniu – możemy się przenieść w inny świat, który nie jest naszym światem, a jednocześnie w pewnym sensie nim się staje.
L.: Którego z bohaterów było ci najtrudniej stworzyć i dlaczego?
M.P.U.: Nie przypominam sobie, aby któregokolwiek było mi trudno stworzyć. Razem z historią przyszły pewne postacie, których opis początkowo dałoby się zamknąć w jednym zdaniu. Potem należało napełnić je życiem, dodać im subtelności, półcieni, zastanowić się nad tym, jak zareagowaliby w różnych sytuacjach. Nie jesteśmy niezmienni. Oczywiście finalnie bohaterowie zawsze znacznie się różnią od swoich „prototypów”.
L.: O procesie twórczym mówisz z wielką czułością. Przywiązujesz się do bohaterów swoich powieści?
M.P.U.: Oczywiście. Trudno się nie przywiązać do kogoś, kogo najpierw poznajesz długi czas, potem przebywasz z nim miesiącami, a to nadal w głowie, a to na papierze. Bohaterowie powieści są niczym współlokatorzy – żyjecie obok siebie, dzielicie jedną przestrzeń, często poznajecie się od najlepszych i najgorszych stron. Gdy później tym „współlokatorom” dzieje się coś złego na płaszczyźnie fabuły, nie pozostaje to bez wpływu na mnie. Takie rozdziały pisze się chyba najciężej.
L.: Żyjemy w świecie, w którym społeczna ocena nigdy wcześniej nie była tak odczuwalna, jak jest teraz. Bohaterowie twojej książki pozwalają, aby ich niedoskonałość stała się tematem sztuki. Twoja twórczość też jest szeroko komentowana. Czy w procesie tworzenia uwzględniasz krytyczne uwagi czytelników?
M.P.U.: Akurat w przypadku „Niestandardowych” trudno o tym mówić, bo ta powieść była gotowa na pół roku przed premierą „Listy nieobecności”. Natomiast myślę, że z krytyki można się wiele nauczyć – i dla mnie uwagi krytyczne do pierwszej powieści były nieocenioną nauką. Pozwoliły spojrzeć nieco inaczej na moje pisanie.

L.: Jak właściwie zaczęła się twoja przygoda z pisaniem?
M.P.U.: Powiedziałbym, że szybko (śmiech). Jako może pięciolatek napisałem wiersz kredkami. Nie miał sensu, ale przynajmniej się rymował – i wyglądał cudownie tęczowo! Poza tym bardzo wcześnie zdałem sobie sprawę, że chcę pisać. Moją miłością od najmłodszych lat były książki. Wiedziałem, że kiedyś będę chciał je tworzyć, a nie tylko czytać.
L.: Mam wrażenie, że współczesny pisarz musi być też dobrym menagerem. Umiejętność istnienia w social mediach stała się swoistą formą reklamy. Takim trochę ,,Być, albo nie być”. Życie na świeczniku ma swoje wady i zalety. Czy coś się zmieniło w twoim życiu od chwili debiutu?
M.P.U.: Coś w tym jest. Pisarz dzisiaj musi się umieć zaprezentować nie tylko poprzez własne książki. Cóż, bywa, że mam ochotę się buntować wobec tego przymusu. Używając Twoich słów, można być dobrym pisarzem, ale nie czuć się dobrze w roli menagera. Natomiast robię postępy. Niedawno założyłem sobie profil na Instagramie (śmiech). A czy coś się zmieniło? Spełniło się marzenie życia, a teraz trzeba ponieść wszystkie konsekwencje. Na pewno wydanie powieści pozwoliło mi spojrzeć na siebie trochę inaczej. Poczułem się bardziej pełny, bardziej prawdziwy. Z drugiej strony – nadal jestem tym gościem, który najchętniej siedziałby za swoim biurkiem i wystukiwał nową historię, którą chciałby oddać światu.
L.: Wnioskuję, że nie potrafisz żyć bez tworzenia fikcji literackiej. Możesz coś opowiedzieć o swojej kolejnej książce, bo zgaduję, że takowa istnieje.
M.P.U.: Istnieje, nawet od niedawna znajduje się w skrzynce wydawcy, a ja tymczasem czekam na werdykt. Oczywiście, za wcześnie, aby o niej mówić. Natomiast będzie to proza psychologiczna, historia trochę duszna, rozgrywająca się właściwie w jednym domu. Głównym bohaterem będzie chłopak dorastający w dość specyficznych warunkach i okropnie samotny. Na początku okazuje się, że znalazł się swoisty lek na tę samotność… A czy „lekarstwo” zadziała, tego już nie zdradzę.
L.: To brzmi bardzo intrygująco. Mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na tę powieść. A ty czego szukasz w książkach, które czytasz i jaką lekturę zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę?
M.P.U.: W powieściach najbardziej cenię wyrazistą psychologię postaci. Liczy się też dla mnie wypracowany styl – błyskotliwy, taki, który zmusza mnie do zatrzymania się czasem w lekturze przy pojedynczym zdaniu i stwierdzenia: „o rany, jakie to dobre!”. Czasami wydaje mi się, że niektórzy autorzy zupełnie o tym nie myślą, skupiają się na fabule, a wówczas sama opowieść przypomina czytankę, niczym się nie wyróżnia. A przecież styl to swoiste osocze, w którym funkcjonuje fabuła. Nie znoszę też książek, które pozostawiają mnie totalnie obojętnym.
A co do tej bezludnej wyspy: wątpię, żebym się na nią wybrał, nie przetrwałbym tygodnia – tym bardziej z jedną książką. Wolałbym już przetransportować całe regały…
L.: No, tak! (śmiech). Powinnam się spodziewać takiej odpowiedzi. W takim razie na koniec zapytam: Co sprawia, że jesteś szczęśliwy?
M.P.U.: Nie będę oryginalny, bo niewiele mi do szczęścia potrzeba. Dobra książka, mruczenie zadowolonego kota, perspektywa długiego czasu na odpoczynek. Bywają jednak momenty, kiedy ze szczęścia potrafię skakać pod sufit jak dziecko – i dobrze mi z tym.
L.: Bardzo dziękuję za rozmowę 😊
Autor pierwszego zdjęcia: Michał Lichtański.