Projekt Sztuka: ,,Malowanie na deptaku, w przestrzeni otwartej – to element performansu, wyjścia poza bezpieczny obszar galerii, aby spotkać się z niekontrolowanym instytucjonalnie, przebogatym żywiołem ulicy.” – wywiad z Robertem Sokołowskim.

Robert Sokołowski – malarz, od 25 lat realizuje nad Morzem Bałtyckim autorskie projekty malarskie w przestrzeni otwartej, do czego wykorzystuje formułę Galerii Plenerowej w Juracie. Znaczna część jego prac zanurzona jest w tematyce etnoregionalizmu, gdzie tłem wizualnym są unikalne aspekty kultury, historii oraz przyrody. Poza sezonem wyjazdowym prowadzi na rogu Starego Rynku w Łomży autorską Galerię Sztuki „Aporia”. To kameralne miejsce, w którym odbywają się działania o charakterze społecznym i artystycznym (warsztaty plastyczne i fotograficzne, wystawy, happeningi), a także pracownia malarska.

Twórczość artysty można poznać za pośrednictwem:

Facebook https://www.facebook.com/galeriaaporia Instagramie https://www.instagram.com/balticsea_art_robertsokolowski/strona internetowa www.robertsokolowski.com

Lucy: Zacznę od tego, że jestem oczarowana pana obrazami. Uwiecznia pan na nich krajobraz Półwyspu Helskiego, portrety oraz marynistyczne elementy, należące do kaszubskiej kultury. Skąd zamiłowanie do tego miejsca?

Robert Sokołowski: Jest to bezpośrednio związane z miłością do morza, z poszukiwaniem idealnego malarskiego światła, a pośrednio z fascynacją malarstwem marynistycznym, które w naszym kraju doświadczyło erupcji talentów i wielkich osobowości artystycznych w dwudziestoleciu międzywojennym, co było wprost powiązane z odzyskaniem przez Polskę niepodległości oraz dostępu do morza. Ówczesna marynistyka – uosabiana przez takie tuzy malarstwa jak Marian Mokwa oraz Antoni Suchanek – stanowiła studium koloru, światła, pejzażu, była subtelną obserwacją przyrody, połyskliwości wody morskiej, przezroczystości powietrza, oddziaływania światła na krajobraz, ale także epizodów codziennego życia, odzwierciedleniem zjawiska „morskiego patriotyzmu”, o czym świadczą między innymi malarskie prace oraz zachowane wspomnienia Mariana Mokwy. Marynistyka, jako „morski patriotyzm”, którego celem jest uchwycenie lokalności oraz ukrytej za jej zasłoną uniwersalności, przy jednoczesnym przemyślanym zastosowaniu formy malarskiej – niestety nie istnieje współcześnie. A to, co jest obecnie określane mianem marynistyki, sprowadza się z reguły do masowego kolportażu chińskich „obrazów”, niejednokrotnie przedstawiających pejzaż o trudnym do ustalenia rodowodzie geograficznym, na przykład „brytyjskie” jachty i żaglowce itp. Swoją twórczością, która odnosi się bezpośrednio do krajobrazu i elementów tradycyjnej kultury kaszubskiej, staram się nawiązywać do określonej tradycji malarskiej, gdzie istotne są warsztat malarski, ale także obserwacja uczestnicząca, próba uchwycenia zmieniającego się krajobrazu, przemijalności pór roku. Vincent van Gogh idealnego światła szukał na południu Francji, ja szukam nad polskim Bałtykiem.

L: Obrazy, które widziałam, wykonał pan za pomocą suchych pasteli lub akwareli. To jedyne techniki, które pan stosuje?

R.S.: Stosuję różne techniki malarskie i rysunkowe. Narzędzia malarskie do realizacji celów formalnych dobieram tak, aby harmonizowały z tematem. W pracy, gdzie istotny jest szczegół, precyzja i warstwa dokumentacyjna, stosuję techniki rysunkowe – pastel, rysunek piórkiem i ołówkiem. By osiągnąć ekspresję, syntezę, symbolizm oraz abstrakcyjne ujęcie tematu sięgam po techniki malarskie (farby olejne, akrylowe i akwarelę). Kompozycje obrazów staram się budować w sposób wyważony, bliżej układów bezośrodkowych, czasem z jedną dominantą kolorystyczną, w centralnej osi obrazu wzmocnione zróżnicowanym stosowaniem faktury dla podkreślenia materii elementów kompozycyjnych.

L.: Która z technik, jest panu najbliższa i dlaczego?

R.S.: Nie czuje sentymentu do jednej wybranej techniki, jak wcześniej wspomniałem stosuję wszystkie. Natomiast za najtrudniejszą jest uznawana akwarela, która wymaga trafnych decyzji i nie pozwala na poprawki. Tę technikę darzę największym respektem, szacunkiem.

L.: Jak się zaczęła pana przygoda z malarstwem?

R.S.: Nic szczególnego nie zapowiadało, że będę zajmował się sztuką. Bez specjalnych znaków na ziemi i niebie zaczęła się moja przygoda, która szybko stała się nieodłącznym, codziennym elementem mojego życia oraz zawodem.

L.: Czy zdarza się panu malować na zamówienie? Jeśli tak, który obraz zapadł panu najbardziej w pamięć?

R.S.: Malowanie na zamówienie, w różnych technikach i stylach, jest częścią mojej działalności artystycznej ale nie najważniejszą. Każdy obraz jest równie istotny, unikalny, opatrzony sygnaturą autora. Każde zamówienie traktuję z należyta powagą i starannością wykonania. Są oczywiście takie obrazy, które stają się częścią artystycznego rozwoju lub newralgicznym elementem życiowych przemyśleń, refleksji i poszukiwań. Jednym z takich obrazów jest portret profesora Zbigniewa Mikołejko, który znajduje się w prywatnych zbiorach pana profesora. Portret istotny, bo będący dla mnie osobiście studium psychologicznym człowieka, którego darzę olbrzymim szacunkiem, jako znakomitego historyka religii oraz historyka sztuki, niezwykłą postać polskiej filozofii. W wywiadzie rzece „Jak błądzić skutecznie” profesor Mikołejko wspominał, że obraz ten spadł mu ze ściany, co zwiastuje śmierć. To trochę żartobliwa, a trochę symboliczna dykteryjka, gdyż sztuka jest właśnie próbą zmierzenia się z własną i świata śmiertelnością, mostem, dzięki któremu przeszłość, nawet odległa, styka się z przyszłością. Istotne dla mnie są te obrazy, w których nawiązuję dialog z dawną sztuką, nieżyjącymi artystami, przekazując w nich jednocześnie jakiś element własnej drogi, myślenia.

L.: Niektóre obrazy maluje pan z taką precyzją, że trzeba się dobrze przyjrzeć, aby stwierdzić, że to jednak nie jest zdjęcie. Maluje pan również własne interpretacje?

R.S.: W malarstwie realistycznym ważny jest warsztat, nie ma miejsca na nonszalancję, a w przypadku obrazów o wartości dokumentacyjnej bardzo istotne jest dokładne zaplanowanie kompozycji i precyzyjne oddanie szczegółu. Niemniej, malarstwo realistyczne nie wyczerpuje całego spektrum moich prac. Tworzę także cykle bardziej surrealistyczne i symboliczne, przede wszystkim akwarele i rysunki piórkiem.

Wiele moich obrazów dotyczy obszaru geograficznego zwanego „Nordą”. To Kaszuby Północne, gdzie tradycje rybackie są wciąż żywe a sens życia wyznaczają Wielkie Morze i Małe Morze. Szczególnie trwałe tradycje rybackie można jeszcze zaobserwować na Półwyspie Helskim, co widać w rekonstruowaniu łodzi rybackich typu pomeranki, powszechnych w przeszłości na polskim morzu, a wypartych przez łodzie motorowe. Istotnym elementem lokalnego kolorytu jest pielgrzymka morska z Kuźnicy do Pucka na odpust świętych Piotra i Pawła, przypominająca ze dawniej łodzie były głównym, jeśli nie jedynym środkiem transportu (do czasu budowy kolei), a półwysep składał się z sześciu wysepek, jak wskazuje mapa Samuela Pufendorfa z 1696 roku. Tradycja trwa też w nordowych potrawach, przywracaniu tradycyjnych strojów, zwyczajów rybackich, częściowo architektury, o co dba Stowarzyszenie Kaszubsko-Pomorskie w Jastarni.

Od lat pracuję nad cyklem obrazów marynistycznych, w których główną rolę odgrywa polski pejzaż morski, uchwycony w różnych okolicznościach pogody, pór roku oraz odchodzący w zapomnienie lokalny koloryt Półwyspu Helskiego, ze szczególnym zaakcentowaniem tradycji Kaszubów nordowych – współczesnych oraz minionych, np. zarejestrowanych we wspomnieniach księdza Hieronima Gołębiewskiego, proboszcza parafii Jastarnia w latach 1872-1877, wielkiego przyjaciela Oskara Kolberga. Tworzę także cykl obrazów nawiązujących tematycznie do roli i rangi Juraty, jako kurortu, który „powstał z niczego”, fascynował artystów, był przyczółkiem niepodległościowych aspiracji polskiej inteligencji w okresie międzywojennym.

L.: Posiada pan swoją galerię?

R.S.: Prowadzę autorską galerię obrazów „Aporia” w moim rodzinnym mieście. To moja artystyczna przystań, miejsce w którym można zapoznać się z moją twórczością, pracownia malarska. Zapraszam do niej bardzo serdecznie, gdy już wrócimy do względnej normalności i instytucje kultury zaczną ponownie tętnić życiem. Ale zanim to będzie możliwe kontaktuję się z odbiorcami, pokazując im co aktualnie robię, za pomocą moich stron internetowych na Facebooku https://www.facebook.com/galeriaaporia i Instagramie https://www.instagram.com/balticsea_art_robertsokolowski/ Ostatnią moją realizacją jest projekt inspirowany wiejską sztuką sakralną, dofinansowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, „Karawka”, którego częścią są: cykl obrazów, podcast i artbook. Karawaki, kapliczki, boże męki, krzyże przydrożne to charakterystyczne determinanty polskiego krajobrazu kulturowego. Było ich mnóstwo, przed domostwami i w oddaleniu od siedzib ludzkich, w rozwidleniu dróg, nad brodami strug i rzek. Wiara w ich moc chronienia od zła, chorób, nieszczęść była wyznacznikiem splątanej, sensualnej wiejskiej religijności. Etymologicznie, karawaka to mający hiszpańską genezę tzw. krzyż choleryczny, chroniący od morowego powietrza. Jedna z najstarszych polskich karawak znajduje się w Łomży. Małe sakralne formy utraciły swoje metafizyczne znaczenie, a jako materialne artefakty znikają na naszych oczach. Wspólnie z dziennikarką i moją partnerką Jolantą Święszkowską postanowiliśmy je utrwalić, ja na obrazach, a Jola – zbierając oddolne narracje mieszkańców podlaskich i mazowieckich wsi o rozpadających się światkach, kapliczkach, krzyżach. Wyszła z tego trochę magiczna, a trochę antropologiczna i socjologiczna opowieść o sztuce ludowej. Zapraszam do posłuchania podcastu: https://www.youtube.com/watch?v=uQ1GdQjgWGs podcast „Karawaka”

L.: Często pan tworzy, kiedy po deptaku czy molo spacerują turyści. Nie krępują pana spojrzenia ciekawskich turystów?

R.S.: Absolutnie nie, nie krępują. Wręcz przeciwnie, jest to element artystycznej drogi: bezpośredni kontakt z odbiorcą, z różnymi ludźmi, o bardzo często odmiennych modelach wrażliwości artystycznej. Lata spędzone na ulicy nauczyły mnie szanować odbiorców, którzy pomimo bardzo zróżnicowanych indywidualnych filtrów społecznych, czy też wręcz pochodzenia społecznego, klasowego – potrzebują bezpośrednio kontaktu ze sztuką, bez względy na to, czy zostali w procesie wychowawczym, edukacyjnym, przygotowani na jej intelektualny odbiór. Cenię egalitarny wymiar sztuki, docieranie do szerokiego grona odbiorców, nie tylko turystów, ale także mieszkańców wybrzeża, którzy także są moimi klientami, rozmówcami, odbiorcami mojej twórczości. Malowanie na deptaku, w przestrzeni otwartej – to element performansu, wyjścia poza bezpieczny obszar galerii, aby spotkać się z niekontrolowanym instytucjonalnie, przebogatym żywiołem ulicy.

L.: Zdarzyło się panu wypatrzyć wśród tłumu kogoś, kto pana zaintrygował na tyle, aby namalować własną interpretacje tej sceny?

R.S.: Na deptaku, przy sztaludze, jestem skoncentrowany na twórczości i czuję się trochę jak kamień w strumieniu mijającego mnie, barwnego tłumu. Kontakt nawiązuję z osobami, które do mnie podchodzą, inicjują rozmowę. Malując przyciągam do siebie różnych ludzi, często bardzo interesujących, z którymi mogę ciekawie podyskutować. Nie przekładam jednak tych relacji na płaszczyznę wizualną swoich obrazów.

L.: Ile czasu zajmuje panu namalowanie lub narysowanie jednego obrazu?

R.S.: Zależy od tematyki, techniki. Niektóre obrazy powstają latami, inne szybciej.

L.: Którą z pór roku lubi pan najbardziej uwieczniać na obrazach i dlaczego?

R.S.: Chyba wszystkie, każda pora roku jest pretekstem do odmiennego studium koloru i światła. Najwięcej prac związanych z przyrodą, pejzażem powstaje na wyjazdach plenerowych nad morze więc dominują kolory wiosny, lata i jesieni. Zimą maluję w pracowni, wtedy dominuje inna tematyka obrazów, niezwiązana z pejzażem.

L.: Gdyby miał pan wskazać artystę, który miał wpływ na pana malarstwo, byłby to? Dlaczego?

R.S.: Największy wpływ na wczesny etap mojego rozwoju artystyczny miało polskie malarstwo przełomu wieku: Jacek Malczewski, Leon Wyczółkowski, Witkacy. Bliskie mi jest tradycyjne, akademickie podejście do działań artystycznych, z wyraźną dominantą formy realistycznej, ale w swoich poszukiwaniach właściwych środków wyrazu wkraczam także na teren abstrakcji, ekspresyjnego użycia koloru oraz narracyjno-ilustracyjnego stylu symbolizmu.

L.: Namalował pan dziesiątki obrazów, zdarza się panu namalować dwa razy ten sam obraz?

Robert Sokołowski: Każdy obraz jest indywidualny, ale zdarza mi się powtarzać motywy pejzażu, krajobrazu. Do niektórych tematów podchodzę wielokrotnie. Malowanie tej samej kompozycji często wyzwala potrzebę poszukiwania nowych rozwiązań formalnych, a w miarę upływu lat pozwala mi ocenić rozwój własnego warsztatu. Są tematy i motywy, które wyzwalają wewnętrzną potrzebę nieustannego powrotu do nich, jak łodzie rybackie z Jastarni czy pewna poskręcana, piękna sosenka rosnąca na skarpie Mierzei Helskiej w drodze z Juraty w kierunku Helu.

L.: W Projekcie Sztuka jest stałe pytanie, które zadaję każdemu, kto mnie odwiedza na blogu. Jaką mądrość przekazałby pan przyszłym pokoleniom?

Robert Sokołowski: Istnieje pewne słowo, antropocen, które jest obecnie podłożem jednej z największych, interdyscyplinarnych dyskusji o przyszłości świata, naszej planety, która doświadcza spektakularnej utraty ekosystemów, siódmego wielkiego wymierania gatunków. Profesor Ewa Bińczyk napisała na ten temat przejmującą książkę, w której zawarła tezę, że jeśli jako ludzkość nie opamiętamy się i będziemy nadal dążyć do degradacji ziemi to bezpowrotnie utracimy przyszłość, przyszłość naszych dzieci, wnuków. Od 25 lat jeżdżę na Półwysep Helski, na skrawek ziemi, którego według przewidywań wielu klimatologów niebawem nie będzie, utrwalam elementy kaszubskich tradycji, pejzaże, które znikają i będą niedostępne naszym dzieciom. Nie mam żadnej sensownej mądrości do przekazania przyszłym pokoleniom, ale chciałbym, aby ludzie mi współcześni opamiętali się, zatrzymali rozpędzone tryby konsumpcyjnej, niszczycielskiej cywilizacji. Jeśli tego nie zrobimy, uruchamiając współczesne pokłady mądrości naukowców, klimatologów, ekologów, zwykłych ludzi, konsumentów – utracimy bezpowrotnie przyszłość, a nasze rady i mądrości przekazywane przyszłym pokoleniem będą po prostu śmieszne, wręcz groteskowe. Chciałbym, abyśmy nauczyli się już teraz chcieć mniej, postawili na minimalizm i szacunek do natury, bo tylko w bliskim kontakcie z naturą jesteśmy – ludźmi, istotami myślącymi, tworzącymi i czującymi.

L.: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę… No właśnie, co życzyć malarzowi? 🙂 Wiatru pod pędzlem, palety kolorów? 🙂

R.S.: „Nordowego” światła.

Źródło zdjęć: prywatne archiwum Roberta Sokołowskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Translate »