Co z Wichrowymi Wzgórzami

Lucyna Leśniowska

Co z Wichrowymi Wzgórzami?

— Ojcze, nie obwiniaj się. — Charlotte powiedziała w stronę pastora Patricka, który siedział przy drewnianym biurku i próbował napisać kazanie. Jednak co chwilę odkładał pióro i wzdychał ciężko. Charlotte podeszła do niego i położyła rękę na jego ramieniu. Przygarbiony pastor oderwał wzrok od pustej kartki i spojrzał w stronę okna. Wiatr hulał wśród wrzosowisk jak szalony tancerz; niebo zaszło szarymi chmurami, a w powietrzu czuć było mroźny powiew północnego wiatru.
— Hańba… — Pastor przygarbił się jeszcze mocniej. Charlotte spojrzała na ojca smutnym wzrokiem lecz sama nie wiedziała co martwi ją bardziej. Fakt, że ich rodzina stała się tematem skandalu, czy to, że jej brat wrócił do domu.
Ona nigdy nie postępowała wbrew pragnieniom ojca. Wszystko co robiła było powinnością najstarszej córki i siostry. Inaczej było z Branwellem. Charlotte poczuła ściśnięcie w żołądku. Wzięła rękę z ramienia pastora i powolnym krokiem podeszła do regału z książkami. Sięgnęła po tom Horacego i przewertowała strony, uwalniając woń starego papieru. Pastor nawet miłość do poezji dzielił z synem.
— Ojcze, co mogę zrobić, abyś poczuł się lepiej? — Odłożyła książkę na miejsce, starając się ustawić ją tak, aby nie wychodziła przed szereg.
— Herbata dobrze mi zrobi.
Charlotte czekała na słowa uznania. Zapewnienie, że wszystko co robi dla niego i rodzeństwa jest ważne, a jej lojalność, rozsądek i posłuszeństwo wzbudza w nim ogromny podziw. Jednak pastor milczał i nie odrywał tępego wzroku od okna, jakby wypatrywał pocieszenia w pędzących po niebie kłębiastych chmurach. Dlatego Charlotte opuściła pokój, nie mówiąc nic więcej.
Kiedy szła korytarzem, skręciła w stronę pokoju Branwella. Drzwi były lekko uchylone. Pchnęła je, a upewniona, że nikt się nie sprzeciwia, weszła do środka. W pomieszczeniu panował zaduch; mieszanina oparów farb, terpentyny, gryzący zapach tytoniu i jeszcze czegoś… Tak, alkoholu. Spojrzała w stronę brata; spał na leżance, pochrapując w pijackim śnie. Wrócił marnotrawny syn. Wrócił i zagarnie całą miłość ojca! Charlotta podeszła do sekretarzyka, gdzie rozrzucone papiery nie mogły znaleźć swojego miejsca. Spojrzała na zapisane strony.

„Przez wrzosowiska pędził mroczne,
Gdy nikłe światło gwiazd
Od zgryzot, co mu duszę gniotły
Jaśniejszy miało blask.
Choć w mroźną noc jak demon gnał,
Nie zdołał od trosk odbieżeć.
Wichrowi stawić czoła śmiał,
Lecz myśli nie mógł mu zwierzyć”.

Taki zdolny! I taki zagubiony. A może rozpuszczony? Branwell, do najmłodszych lat, był niepokorny, ale błyskotliwy. Wzbudzał podziw swoimi postępami w czytaniu i pisaniu. Pastor Patrick pokładał w nim taką nadzieję! Jego jedyny syn. Trudno było czegokolwiek odmówić Branwellowi, tłumacząc sobie, że talent trzeba odpowiednio chronić. Ale nikt, prócz Charllotty, nie wiedział, że Branwell zawsze czegoś się bał. Od najmłodszych lat nachodziły go nocne koszmary. Przychodził wtedy do jej łóżka i prosił o przepędzenie nocnych mar. Ona przytulała go czule, głaskała spoconą główkę i szeptała, że w Drozdowym Gnieździe nic mu nie grozi. Braciszek obejmował jej szyję pulchną rączką i uczepiony jak małpka, zasypiał w jej ramionach.
A teraz powraca bez słowa przeprosin! I do kogo tu mieć pretensje? Do Boga, że nie podzielił talentów po równo? A może jednak do ojca, który przymykał oczy na wszystkie błędy Branwella? Do Robinsona, który powinien wcześniej zauważyć, że jego żona ulega urokowi Branwella? Charlotte z zamyślenia wyrwało głośne chrapnięcie. Branwell obrócił się na drugi bok i skrzywił twarz w lekkim grymasie. O czym myślał? O wierszu, który napisał? O następnym miłosnym liście? O Lydii? Z pewnością nie o bałaganie jaki narobił! On nigdy nie sprzątał po sobie, należało to do obowiązków Charlotty. Oczywiście, że teraz też posprząta, ale zrobi to według swoich zasad. Nie pozwoli na to, aby jej rodzina była tematem pogardliwych rozmów i plotek! Jeżeli ludzie mają o nich gadać, to niech ściska ich z zazdrości o talent Bronte. Bóg nie potrafił podzielić talentów uczciwie, ale zrobi to ona – Charlotte. Ale po kolei. Najpierw przyniesie ojcu herbatę. Branwell znów zachrapał głośno. Spojrzała na przystojną twarz brata; nawet kilkudniowy zarost nie odebrał mu osobistego uroku. Podeszła do niego i okryła pledem. Wychodząc, szepnęła w jego stronę:
— Wszystkim się zajmę, braciszku. Twoja tułaczka się skończyła. W Haworth jesteś bezpieczny. — Zanim zamknęła za sobą drzwi wyszeptała jeszcze słowa kołysanki:
,,Wichrowe Wzgórza nie zamkną cię w powiewie mrocznego uścisku
Drozdowe Gniazdo nakarmi miłością rodzinnego pocałunku
Mary nocne odchodzą w noc ciemną
Gdy sny rajskie do dziatek główek bieżą.”
— Pamiętasz, Branwell? Jestem pewna, że tak.

Tekst został nagrodzony w konkursie na http://blog.pasjapisania.pl/2018/06/16/poezja-branwella-bronte-wyniki-konkursu/  i tam pojawił po raz pierwszy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Translate »