Projekt Sztuka: ,,Praca nad książką może trwać wszędzie. Problem polega na tym, że kiedy pisze się książkę, to ona ciągle jest w głowie, a najgorzej, gdy coś się nie układa.” – wywiad z Kamilą Cudnik.

Kamila Cudnik – miałam cztery lata, gdy z rodzicami przeprowadziliśmy się do Torunia i od tamtego czasu moje życie związane jest z tym miastem. Chodziłam do drugiego (po krakowskim) najstarszego liceum w Polsce – to samo Liceum Ogólnokształcące nr 1, na które wychodzą okna mieszkania Sary, bohaterki „Historii miłosnych”. Ukończyłam Wydział Prawa UMK w Toruniu, mieścił się on wówczas w tzw. Harmonijce, zabytkowym modernistycznym budynku na starym mieście. Pracowałam w Policji, w sądzie, w administracji szpitala… Uwielbiam wyjeżdżać, poznawać różne miejsca. Nie potrzebuję odbywać dalekich podróży, żeby wyjść na wystawę, do muzeum, czy kina. Ciekawi mnie historia, dlatego teraz postanowiłam napisać powieść dziejącą się na początku XX wieku.

Lucy: Czy bohaterowie twoich powieści, to lustrzane odbicie znanych ci osób? A może od początku do końca są wykreowanymi postaciami, które z każdą czytaną stroną nabierają charakteru.

Kamila Cudnik: Wszyscy bohaterowie moich powieści są zmyśleni. Wiele rzeczy wynikło, co prawda, z obserwacji, ale chyba w moim przypadku sprawdza się powiedzenie, że pisarz kradnie epizody a nie życiorysy. Oczywiście, zdrady sobie nie wymyśliłam, ale takich przypadków, jak te opisane w moich powieściach jest mnóstwo. Są kompilacją wielu podobnych zdarzeń, które widziałam bądź o nich słyszałam. Automatycznie przekłada się to na ludzi. Znam wielu policjantów, ale akurat Roberta Bukowskiego, nie. Tak samo w żadnym z pozostałych nikt by się nie rozpoznał. Jeśli chodzi o „Historie miłosne”, to na przykład Tomasz jest prawnikiem, a ja mam wykształcenie prawnicze i trochę doświadczenia, które pozwala mi na opisanie pracy adwokata, więc on dzięki temu na pewno zyskał na wiarygodności, ale nic poza tym. Nie ma na świecie takiego człowieka, nie ma też Sergiusza ani Sary.

L.: Czytając ,,Zgadnij, kim jestem” odniosłam wrażenie, że dobrze znasz wewnętrzny świat policji. Jak przygotowywałaś się do napisania tej powieści?

K.C.: Nie musiałam się przygotowywać, ponieważ ładnych kilka lat pracowałam w Policji i nie mam na myśli rocznego stażu w archiwum, choć to też pewnie byłoby interesujące. Raz byłam w archiwum KWP i muszę przyznać, że na ten widok serce mi mocniej zabiło. Przez moje ręce przeszły tysiące akt. Dobrze znam struktury policji i tak się złożyło, że w pewnym momencie pracowałam w komisariacie i już wtedy wiedziałam, że muszę pokazać ten świat. Zafascynował mnie. Tak naprawdę, do komisariatu zostałam oddelegowana po urodzeniu drugiego dziecka, nie było dla mnie miejsca w Komendzie Miejskiej po powrocie z macierzyńskiego. Typowy przykład, gdy coś wydaje się katastrofą, otwierają się nowe możliwości. Tam byli policjanci niższego szczebla, poznałam starszych posterunkowych, sierżantów i aspirantów, oficerów na komisariacie jest niewielu. Większość spraw to włamania i kradzieże, czasami znęcanie, czasami trafi się wyłudzenie kredytu czy przejazdu tramwajem bez biletu, czasem rozbój lub pobicie, ale nic o bardzo dużym kalibrze. A! Jeszcze nagłe zgony i fałszywe pieniądze. Natomiast ilościowo jest to ogrom pracy, tysiące spraw w jednym roku, ciągły ruch, ciągłe zdarzenia, zatrzymania, przesłuchania, dochodzeniówka, kryminalni, prewencja. Generalnie szał w każdej minucie.

L.: Pracując w Policji miałaś okazję przeglądać akta spraw. Czy to one były inspiracją do napisania powieści?

K.C.: Miałam w ręku tysiące akt i wiele z nich przejrzałam, częściowo też przeczytałam, ale żadna sprawa nie trafiła do mojej powieści. Na pewno w jakiś sposób wiele z nich mnie zainspirowało, wiem jak wygląda interwencja, nagły zgon, jak wyglądają zabezpieczone ślady, protokół przesłuchania, czy protokół z oględzin miejsca zdarzenia. Myślę, że scena, gdy Robert jedzie z młodszą koleżanką na zdarzenie i znajdują w mieszkaniu ciała osób zaczadzonych to jest echo jakiejś tam sprawy, która utkwiła mi w pamięci. Podobnie pobicie, czy też raczej uszkodzenie ciała Izy Zaniewskiej. Wiedziałam, o czym piszę, natomiast nie przypominam sobie takiej konkretnie sprawy.

L.: W ostatniej książce, na główną bohaterkę wybrałaś młodą dziewczynę z malarską pasją? Czym dla ciebie jest sztuka?

K.C.: Od razu się przyznam, że o ile sztukę uwielbiam, to raczej nie jestem ekspertką. Jeśli ktoś pozwoliłby mi zamieszkać przez dwa tygodnie w Luwrze, to chodziłabym po nim zachwycona dzień i noc i gapiłabym się na obrazy z wielkim entuzjazmem i to tyle. Ostatnio obejrzałam na przykład „Tulipanową gorączkę” i film był dla mnie niezwykłym przeżyciem, głównie ze względu na jego „malarskość”, był po prostu piękny. Często tak mam, jestem wzrokowcem, uwielbiam piękno.

Iza jest malarką. Ja byłam kilka razy na Wydziale Sztuk Pięknych na UMK w Toruniu, widziałam miejsca, gdzie uczą się i tworzą studenci, znam to miejsce. Poza tym, jeśli tylko mogę, odwiedzam wystawy malarstwa, ponieważ bardzo to lubię. Myślę, że chciałam stworzyć artystkę i wykorzystałam całą swoją wiedzę i możliwości, żeby to osiągnąć.

L.: Kiedy zrodziła się twoja chęć do pisarstwa?

K.C.: Dawno temu w dzieciństwie i trwała nieprzerwanie, aż w końcu udało mi się napisać książkę, która nadawała się do druku. Swego czasu, gdy musiałam podjąć decyzję o kierunku studiów, myślałam o psychologii, ale tylko po to, żeby dobrze konstruować bohaterów. To pokazuje, co tak naprawdę chodziło mi po głowie. Oczywiście w życiu robiłam mnóstwo innych rzeczy i cieszę się z tego, ponieważ mam o czym pisać.

L.: Czytelnicy bardzo często wyobrażają sobie pisarza lub pisarkę, jak kogoś obdarowanego cudownym talentem i czasem zazdroszczą im tego nietypowego zajęcia. W końcu nie trzeba być w pracy ,,od dechy do dechy”, a pisać można w każdym zakątku świata, bez uzupełniania karty urlopowej. Jak u ciebie wygląda proces tworzenia powieści?

K.C.: Właściwie to trochę tak jest. Praca nad książką może trwać wszędzie. Problem polega na tym, że kiedy pisze się książkę, to ona ciągle jest w głowie, a najgorzej, gdy coś się nie układa. Poziom frustracji, przynajmniej u mnie, jest wówczas bardzo wysoki. Jest to praca kreatywna, więc bardzo trudna, wymagająca sporego wysiłku. Poza tym samo uwiarygodnienie wydarzeń jest żmudną pracą. Przecież, o ile znam dobrze Policję, to przestałam tam pracować lata temu, więc musiałam się na każdym kroku upewniać, jakie są w tej chwili procedury, jeśli akcja działa się w 2018 roku. Sprawdzałam też przepisy materialne. A to był temat, o którym sporo wiem. Jeśli natomiast zabieram się za coś, o czym mam niewielkie pojęcie, ogrom pracy jest przytłaczający, a i tak z tyłu głowy czai się obawa, że coś źle zrozumiałam. To jest tylko część pracy, jeszcze trzeba skonstruować fabułę i bohaterów, a to jest najtrudniejsze, a zarazem najbardziej interesujące. Kreujesz swój własny świat, wszyscy ci ludzie żyją w tobie, znasz ich, znasz ich myśli i najgłębsze sekrety. Fejne, nie?

L.: W swoich książkach na miejsce wydarzeń wybrałaś Toruń? Dlaczego właśnie to miasto?

K.C.: Nie urodziłam się w Toruniu, ale mieszkam w nim od dziecka i uwielbiam to miasto. Ma niezwykły klimat i myślę, że jeszcze kilka książek mu poświęcę. Może wynika to z prostego faktu, że dobrze je znam i mnie fascynuje. Toruń to historia i to bardzo, bardzo szalona. Dużo się tutaj zawsze działo. Zresztą zauważyłam, że zarażam swoim entuzjazmem. Czasami kogoś oprowadzę, pokażę co nieco i widzę, że jest oczarowany. Toruń kojarzony jest z gotykiem, co niewątpliwie jest prawdą. Nigdy nie został zniszczony, może czasem lekko nadszarpnięty, więc wszystko, co było w średniowieczu, jest nadal, chyba, że już się nie nadawało do użytku lub zostało przebudowane. Każdy kolejny wiek, to nowa warstwa na wizerunku miasta. To też pruska zabudowa z czasów Twierdzy Toruń, unikat na skalę światową, nigdy nie użyta w walce, zachowana prawie w całości. Do tego życie kulturalne. Pamiętam, jak kiedyś przyjechali do nas kuzyni. Nie było nas akurat w domu, więc zatrzymali się u mojej mamy, posiedzieli kilka dni i chcieli wracać, ale akurat my wróciliśmy z urlopu. Zabraliśmy ich do miasta i kiedy zobaczyli, co tutaj się dzieje, zostali kolejne kilka dni. To są festyny, wystawy, pokazy, koncerty, teatry uliczne, kino w fosie i mnóstwo innych rzeczy, także kawiarnie i przede wszystkim klimat, może bardziej mieszczański niż artystyczny, trochę inaczej niż np. w Krakowie. Generalnie, cudowne miejsce. Ja uwielbiam spacerować po starym mieście, posiedzieć w kawiarni, iść do kina, czy na wystawę. Prawie w każdym tygodniu mam coś zaplanowane, a zazwyczaj jest to kilka wydarzeń.

L.: Z natury jesteś marzycielką, czy twardo stąpającą po ziemi realistką?

K.C.: Trochę tego i trochę tego. Żeby mieć pasję, trzeba umieć marzyć i nie zrażać się niepowodzeniami. Wiesz, jak to brzmi, kiedy mówisz komuś, że piszesz, ale jeszcze nikt cię nie wydał. Pisarzem stajesz się dopiero wówczas, gdy zaczynają się pojawiać twoje powieści i do tego lepiej mieć ich na koncie kilkanaście, a nie dwie, jak w moim przypadku. 

L.: Która z wymienionych cech pomaga ci się spełniać jako pisarka?

K.C.: Ja nawet nie myślę, że się spełniam, po prostu piszę. Tak żyję, taka jestem. Nie będę filozofować.

L.: Gdybyś nie była pisarką, byłabyś…?

K.C.: Robiłam i robię wiele rzeczy, o których wcale nie chcę głośno mówić, po co. One znajdują odzwierciedlenie w moich książkach, często korzystam ze swojego doświadczenia, czy przeżyć, nie wprost, oczywiście. Literatura nie jest odzwierciedleniem rzeczywistości jeden do jeden, chyba, że mówimy o reportażu. Nawet o pracy w Policji długo nie mówiłam, ale w końcu uznałam, że byłoby to nie w porządku wobec czytelników. Poza tym chciałam podziękować moim koleżankom i kolegom za te kilka lat, ponieważ praca na komisariacie sporo mi dała. To był fajny czas. Przyznam też, że ostatnio w mojej pamięci otworzyła się klapka z czasów, gdy pracowałam w Komendzie Wojewódzkiej w Toruniu (przestała istnieć dwadzieścia lat temu) i mam zajawkę na kolejny temat, na razie jednak jest to zalążek pomysłu. Tak to chyba jest, że pisze się o tym, co jest w człowieku, każdy temat musi autora interesować, byś jego i wtedy dopiero można go rozwinąć, a do tego potrzeba doświadczenia. Ja myślę, że rzadko zdarzają się ludzie, którzy tylko piszą, nawet jeżeli nie jest to zawód, a pasja czy zainteresowanie, więc jeśli miałabym odpowiedzieć wprost na Twoje pytanie, to sądzę, że mogłabym wykonywać wiele różnych zawodów, raczej biurowych, jako że po prawie najprawdopodobniej tam znalazłabym zatrudnienie. Mam też na przykład uprawnienia, żeby uczyć w szkole, różnie w życiu bywa, więc kto wie, co by się mogło zdarzyć.

L.: Gdzie widzisz siebie za pięć, dziesięć, piętnaście lat?

K.C.: W ogóle o tym nie myślę. Chcę być szczęśliwa i tyle. Jestem zadowolona ze swojego życia i niczego specjalnie nie planuję, co najwyżej myślę, gdzie chciałabym pojechać, co zobaczyć, co przeczytać i co napisać.

L.: Ludzie sięgają po książki, bo często chcą zajrzeć do świata, który jest dla nich nieosiągalny. Czasem chcą oderwać się od codzienności i poczuć nadzieję, że czyjeś życie – mimo trudności – złożyło się na szczęśliwe zakończenie. Czasem czytają coś, czego nie chcieliby przeżyć w realnym życiu, ale czytanie o tym wywołuje u nich określone emocje. Czego ty szukasz w książkach?

K.C.: Bardzo lubię, kiedy w książkach są emocje. Poza tym niczego więcej nie oczekuję. Oczywiście nie każda książka mi się podoba i też nie o to chodzi. Literatura gatunkowa czasem mnie nudzi, nieczęsto sięgam po kryminały, raczej szukam czegoś więcej. Myślę, że to wszystko zależy od momentu w życiu, niekiedy potrzebuję najzwyklejszego romansu, a są chwile, gdy mnie wszystko irytuje i szukam dzieła na miarę „Mistrza i Małgorzaty”, czy „Pożegnania jesieni” Witkacego.

L.: Czy możesz zdradzić o czym będzie twoja następna powieść?

K.C.: Mówiłam o tym wielokrotnie, więc nie jest to żadna tajemnica. Rok 1904, Toruń w okresie zaborów, secesja, fin de sicle. Wiele więcej nie zdradzę, choć zapewne będzie to szczypta romansu, szczypta kryminału, codzienne życie.

L.: Oczywiście, Projekt Sztuka, nie może obyć się bez stałego pytania. Jaką mądrość przekazałabyś przyszłym pokoleniom?

K.C.: Najważniejsze to żyć po swojemu i nie wierzyć, że są jakieś zasady, którym trzeba się podporządkować. Oczywiście nie mam na myśli arogancji czy ignorancji, nie o to chodzi. Bądźmy wobec siebie uprzejmi, życzliwi, nie oceniajmy, żyjmy własnym życiem. Tylko tyle i aż tyle.

Źródło zdjęć: Prywatne archiwum Kamili Cudnik.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Translate »